środa, 6 listopada 2013

X-lander XT? Nie polecam!

Jak tylko dowiedziałam się, że spodziewam się dziecka zamarzył mi się trójkołowy wózek. Oczami wyobraźni widziałam już siebie oczywiście smukłą, zwinną podążającą alejką parkową z moim stylowym wózkiem, w którym grzecznie śpi śliczne maleństwo. Życie jednak zweryfikowało moje marzenia i sprawiło, że boleśnie spadłam na ziemię...

Kiedy Gu przyszła na świat mogłam zapomnieć nie tylko o smukłej, zwinnej sylwetce (do tej powracałam ponad rok) ale też o grzecznie śpiącym dziecku, jak i również o stylowym i wygodnym wózku trzykołowym. Wszyscy mówili mi - nie kupuj trójkołowca. Argumentowali to tym, że jest mniej stabilny i wywrotowy. Czy rzeczywiście? Okazuje się, że nie...

Gdybym miała powtórnie kupić wózek trzykołowy zrobiłabym to bez wahania. Dziś wiem już na pewno, że nie byłby nim X-lander XT. Zawiodłam się na nim z wielu powodów. Uważam, że była to moja największa, ciążowa zakupowa porażka.

"Polski" wózek z Chin ...

Razem z mężem byliśmy zafascynowani wózkiem Maxi-cosi Mura. Podobał nam się bardzo, ale kiedy przyszliśmy się mu przyjrzeć bliżej do sklepu stacjonarnego sprzedawca odradził nam go. Podobnie z resztą jak model innej marki - Mutsy. Tłumaczył to tym, iż są to zagraniczne marki, które nic nie dają od siebie. Od lat stosują te same rozwiązania, nie unowocześniają swoich wózków a ceny ... no cóż nie maleją. Daliśmy się więc przekonać na X-landera, który zdaniem sprzedawcy był urealnieniem naszych marzeń i potrzeb. Do tego mieli jeszcze na stanie ostatni wózek z poprzedniego sezonu w bardzo atrakcyjnej cenie. Kupiliśmy go.

Pierwsze rozczarowanie ... 

Pierwsze rozczarowanie przyszło dość wcześnie. Mąż pakował wózek do samochodu i kiedy obrócił gondolę jego oczom ukazał się doskonale nam znany napis "Made in China". No cóż wózek miał być polski, produkowany w Polsce i był to jeden z powodów, dla których go kupiliśmy. Tymczasem w Polsce to on był co najwyżej składany.

Toporne prowadzenie 

Tym co zadecydowało o tym, iż wymieniłam mojego X landera na inny, mniejszy i zwinniejszy wózek był fakt, że ten wózek chodził dosłownie jak czołg. Zdarzały się dni, że po spacerze byłam dosłownie cała spocona. Problemem  było właśnie to przednie kółko, które skręcało gdzie chciało, zacinało się itp. Sam wózek dodatkowo był bardzo ciężki i toporny więc spacer z nim nie należał do przyjemnych.

Dziwna pozycja dziecka 

Moje dziecko nie lubiło jeździć w tym wózku również  z uwagi na pozycję. Nie da się w nim ustawić całkowicie pionowej pozycji i przy ostrym słońcu dziecku świeciło ono prosto w oczy. Minusem był też brak przekładanej rączki czy chociaż siedziska montowanego przodem i tyłem do kierunku jazdy. Bardzo szybko tego pożałowałam właśnie z uwagi na świecące w oczy słońce.

Jakość materiałów prawie ok...

"Prawie" bo niestety gąbka, która była na siedzisku jakoś dziwnie się pozaciągała itp. Przy tak sporadycznym użytkowaniu nie powinno się to chyba jeszcze stać. Pozostałe materiały były jednak bez zarzutu.

Zdecydowanie nie na zakupy

X lander XT to wózek, który tak naprawdę nie nadaje się do niczego. Na zakupy się nim nie wybierzesz bo manewrowanie pomiędzy półkami jest co najmniej trudne a w niektórych sklepach wręcz niemożliwe. Dodatkowo w marketach trzeba uważać na szerokość bramek. Zdarzyło mi się, że w Carefourze musiałam wyciągać jedno kółko, żeby przejść przez kasę!

A w terenie? W ternie kółko odmawia współpracę więc tutaj też manewrowanie nim jest trudne i ciężkie.

Podsumowując, ja osobiście drugi raz nie zdecydowałabym się na użytkowanie tego wózka nawet za darmo. Korzystałam  z niego może 7 miesięcy, a pozbywając się go odczułam dużą ulgę. Inne wózki X-lander mają bardzo dobre opinie. Nie wiem czy mnie trafił się jakiś felerny model czy jednak wszystkie XT takie są. Jeśli macie z nimi doświadczenie proszę o komentarz pod artykułem. Chętnie dowiem się, co o nich sądzicie.

poniedziałek, 23 września 2013

Pochmurny dzień ...

Ach co za dzień. Z oknem dosłownie leje jak z cebra. Aż się nie chce ruszać gdziekolwiek. Gu jeszcze nie doszła do siebie (tzn. nadal kaszle) więc została dziś w domu z moją siostrą. Mam nadzieję, że się wykuruje i jutro już pójdzie do żłobka. Jeśli nie, będzie ciężko bo znów nie będziemy mieć co z nią zrobić.

Od rana jakoś tak pod górkę. Najpierw walka z Gu o inhalację. Jak się łatwo domyślić ja poległam. Spakowałam w końcu inhalator i zawiozłam do siostry, aby ta jej zrobiła inhalację jak uśnie. Spóźniłam się do pracy a teraz nie mogę się za nic zabrać. Taki dziwny dzień. No ale cóż to w końcu poniedziałek więc jest to wpisane w jego naturę. Czy wasze poniedziałki też tak wyglądają? :)

Koncentrat cynamonowo - kofeinowy 250 ml BingoSpa

Zdecydowałam się na recenzję tego produktu, żeby ostrzec dziewczyny przed skutkami jego działania :) Przed wakacjami zamarzyły mi się gładkie nogi bez cellulitu. Przeczytałam w internecie jego recenzję i zachęcona pozytywnymi opiniami postanowiłam spróbować. Pierwsze użycie było znośne. Fakt, że piekło ale do wytrzymania. Z radością poszłam specyfik zmyć z nóg. Zauważyłam, że skóra po nim jest dość elastyczna i gładka. Spodobało mi się :) Postanowiłam więc użyć go po raz kolejny. Tym razem jednak nie było już tak wesoło.

Posmarowałam nogi koncentratem - fakt nie zważałam na to, aby była to cienka warstwa - i owinęłam folią spożywczą. Po 10 minutach zaczęło mnie piec nie do wytrzymania. Poczekałam jeszcze chwilkę ale w końcu nie wytrzymałam. Pobiegłam do łazienki zmyć koncentrat. Niestety nabawiłam się już poparzenia. Nałożyłam na skórę produkt chłodzący z pantenolem na poparzenia słoneczne, co delikatnie złagodziło ból. Niestety nadal był on dość konkretny. Cały wieczór się z nim męczyłam, w końcu zasnęłam...

Rano na szczęście nogi nie były już bordowe a ból minął. Jedno wiem na pewno drugi raz sobie tego nie zafunduję.

Jeśli ktoś chce mogę oddać pozostałą część preparatu za koszty wysyłki :)


Ciągły kaszel u niemowlaka

Cały czas borykamy się kaszlem u Gu. Dosłownie co miesiąc mała jest chora. To bardzo deprymujące. Tym bardziej, że oboje z mężem pracujemy więc nie często możemy z nią zostać w domu. Każde z nas ma swoją obowiązki do wykonania, choć wiem że oczywiście dziecko jest najważniejsze. Współczesne realia są jednak nieco inne. Gdybym zrezygnowała z pracy, to tak naprawdę nie mielibyśmy zbytnio za co żyć. Cały czas więc kombinujemy gdzie tu podrzucić małą... Raz jest u siostry bo ma akurat wolne, tu u dziadka, to u babci, a jak już wyjścia nie ma to ja lub mąż bierzemy sobie dzień wolnego tudzież L4. I tak jakoś się kręci ...

Sytuacja ta jest bardzo męcząca. W piątek zwolniłam się z pracy, żeby pójść z nią do pulmonologa. Pani doktor okazała się bardzo miła i przesympatyczna. O dziwo pomimo prywatnej wizyty przepisała leki w przystępnej cenie, co niestety rzadko nam się zdarza. Jej zdaniem powodem tego jest zaaspirowane jakiś czas temu i usunięte poprzez bronchoskopię ciało obce. W oskrzelu na skutek jego przebywania przez dłuższy czas mogła wytworzyć się odleżyna. Jej wyleczenie wymaga czasu. Gu dostała niestety znów antybiotyk + inhalacje. Mam nadzieję, że to pomoże i że wreszcie sobie z tym poradzimy.

środa, 18 września 2013

Ciastolina dla roczniaka?

Ostatnio będąc w sklepie Gu dorwała w swoje lepkie rączki ciastolinę :) W związku z tym, że nie była droga - jeden pojemnik kosztował ok. 6 zł w Tesco -  postanowiłam nie narażać się na scenę płaczu i rzucania po podłodze. I tak wróciłyśmy do domku z ciastoliną ...

Początkowo miałam co do niej mieszane uczucia. Przede wszystkim bałam się, że 14 miesięczne dziecko będzie tą ciastolinę po prostu jadło. Nie powiem - spróbowała i to nie raz. Ja sama też z ciekawości spróbowałam i smaczna nie jest :) Na szczęście ciastolina nie jest trująca więc nie trzeba się o to obawiać. Uwaga jednak! Ciastolina Play Doch zawiera pszenicę. To ważne dla mam, których dzieci nie mogą spożywać glutenu.

Jak Gu bawiła się ciastoliną? Moje dziecko jest jeszcze chyba na nią za małe. Z jednej strony chętnie się nią bawi ale ta zabawa polega na "drobieniu" jej na malusie kawałeczki, które są oczywiście trudne do wydobycia z długowłosego dywanu. Ładnie pracuje jednak rączkami więc myślę, że za jakiś czas dobrze wyrobi sobie łapki  i będzie większa zabawa :)

Póki co mamy tylko jeden pojemniczek ciastoliny więc trudno jest mi ocenić jakby to było gdyby mała miała jakiś zestaw z dodatkowymi akcesoriami. Wkrótce taki wypróbujemy i wtedy zobaczymy :) Obiecuję dopisać swoje wrażenia na blogu.

W każdym bądź razie samą ciastolinę uważam za dobry pomysł. Warto zacząć przygodę z nią właśnie od małego zestawu, aby nie narażać się na wydatki na wypadek, gdyby malec nie był nią zachwycony :)

środa, 4 września 2013

Jak skutecznie pozbyć się cellulitu :)

Prawie każda młoda mama ma ten problem - cellulit. Paskudztwo to nie pozwala nam się cieszyć w pełni macierzyństwem, założyć krótkich spodenek i z odkrytymi nogami swobodnie spacerować ze swoim maluchem. Jest to szczególnie dotkliwe teraz, kiedy temperatura sprzyja odkrytym strojom. Czy można z nim skutecznie walczyć? Tak!

Moja walka z cellulitem 

Do walki z cellulitem przymierzałam się wiele razy. Kupowałam różnorodne kremy, masażery itp. Już przed ciążą miałam z nim problem. Po porodzie nasilił on się do tego stopnia, że prędzej dałabym się pokroić niż wyszłabym w krótkich spodenkach gdziekolwiek :) Dwa miesiące temu zawzięłam się i rozpoczęłam z nim walkę. Jej efekty będę opisywała w tym poście. W tej chwili walka nie jest jeszcze skończona więc nie mogę napisać o efekcie końcowym ale efekt jak najbardziej jest!

To nie prawda, że cellulitu nie można się pozbyć! 

Szczególnie gdy jest on naprawdę duży można go dość szybko widocznie zredukować. Jak? Otóż Ćwiczenia, Ćwiczenia i jeszcze raz ćwiczenia :) O diecie nie będę pisała bo nie umiem jej trzymać. Nie objadam się i nie jem słodyczy prawie (no może tylko przed okresem) a także staram się unikać fast foodów. Jeśli chodzi o resztę to jem ok. 4-5 posiłków dziennie i to by było na tyle mojej diety.

Staram się jednak codziennie ćwiczyć. Do nie dawna było to dla mnie nie do pomyślenia. Teraz mam wyrzuty sumienia jeśli zrobię sobie jakiś dzień przerwy. Zdarzają mi się 1-2 dniowe przerwy w ciągu tygodnia.

Co ćwiczę?

Przy dziecku trudno jest mi się zmobilizować do wychodzenia 3-4 razy w tygodniu na fitness. Dlatego ćwiczę w domu. Skaczę na wirtualnej skakance (tak wirtualnej bo mam małe mieszkanie i po prostu nie mam miejsca do skakania na prawdziwej), skaczę do muzyki, tańczę z dzieckiem a oprócz tego ćwiczenia biustu z hantlami 3 kilogramowymi, ramiona, przysiady i ćwiczenia brzucha z obciążeniem. Kupiłam sobie też "motylka" do ćwiczeń ud.

Efekt? Możecie wierzyć lub nie, ale w ciągu zaledwie 1,5 miesiąca mój cellulit stał się prawie niewidoczny jak stoję. Ciało wygląda zupełnie inaczej. Ćwiczyłam codziennie - czasem przerwa w niedzielę. Starałam się poświęcać na aktywność nie mniej jak 40-50 min.

Najważniejsze to robić coś co się lubi... 

Naoglądałam się w internecie efektów po super programach typu Insanity, Ewy Chodakowskiej itp. Próbowałam ich ale bardzo szybko mnie zniechęcały. Nie miałam ochoty na ćwiczenia i na samą myśl, że znów muszę je podjąć było mi źle. Dlatego zrezygnowałam z nich i stworzyłam sobie swój własny program treningowy. Coś co lubię, jest w miarę przyjemne itp. Chodzę  na zumbę 1-2 razy w tygodniu, w pozostałe dni z kolei ćwiczę w domku z dzieckiem lub przed telewizorem. Nic na siłę.

Nie dajcie sobie wmówić, że nie schudniecie w miesiąc!

Wszyscy mówili mi, że nie można schudnąć w miesiąc ale to nie prawda. Oczywiście nie 10-20 kilogramów ale na pewno w widoczny sposób. Nie żadną dietą - ile razy się odchudzałam nie zrzuciłam nawet jednego kilograma. Co więcej nawet, gdy pojechałam na wakacje i nie ćwiczyłam przez 3 tygodnie, jadłam wszystko normalnie + słodycze i fast foody nic a nic nie przytyłam :) Ćwiczenia podkręciły mi metabolizm i na prawdę rewelacyjnie się po nich czułam.

Dla tych co nie mają sił... 

Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że nie mam sił ani czasu, żeby ćwiczyć codziennie. Wracałam z pracy taka zmęczona a tu jeszcze pranie, sprzątanie, gotowanie, kąpanie dziecka, karmienie itp. Gdzie czas na ćwiczenia? Okazuje się, że jak ktoś chce to go znajdzie. Trzeba się tylko mocno zmobilizować i uwierzcie mi, że ćwicząc codziennie wreszcie przestałam być ciągle zmęczona. Miałam mnóstwo energii.

Teraz od 3 tygodni cały czas jestem chora i nie mogę się z tej choroby wykaraskać. Jak tylko wyzdrowieje znów wracam do ćwiczeń. Was również do tego zachęcam.

I jeszcze jedno na koniec. Jeśli tak jak ja macie problem z obwisłymi piersiami po ciąży to również polecam ćwiczenia. Drogie mamy efekty są zdumiewające!! Sama nie mogę w to uwierzyć jak zmieniły się moje piersi. Nie wstydzę się ich wreszcie. Mogę spokojnie chodzić bez biustonosza. Są jędrne, twardsze i naprawdę fajne. Bez skalpela, bez kremów itp. Polecam!!

wtorek, 3 września 2013

Close Parent Pop in - Recenzja

Close Parent Pop in. Jakie są? Na pewno śliczne :) Z tego powodu uległa im niejedna mamusia :) Ja również dałam się namówić na kilka sztuk chociaż mam co do nich mieszane uczucia. Dlaczego? Jest kilka powodów :)

Zacznę może od plusów:
  • Do tego, że są śliczne nie trzeba nikogo przekonywać :)
  • Nie przemakają - u nas to jedyne pieluchy, które nie przemakały przy bardzo mokrych dniach i nocach :) Sprawdziły się rewelacyjnie. 
  • Miły w dotyku materiał 
  • Nie mechacą się i nie niszczą w trakcie użytkowania 
  • Trwały kolor (przynajmniej u mnie taki był :))
  • Możliwość wymiany samych wkładów i powtórnego założenia na pupę :)
Minusy:
  • Duża pupa - ciężko założyć na nie spodnie itp. Najlepiej sprawdzają się noszone same. 
  • Odciskają się na nóżkach:(
  • Rzep z tyłu jest dość twardy. Nie wiem czy mojemu dziecku jest z tym wygodnie.
Ja zrezygnowałam z Close Parent Pop-in chociaż bardzo mi się podobały i nie przeciekały właśnie z powodu odciskających się gumek. Nie chciałam, żeby mój maluch musiał nosić pieluchę, która wiąże się z dyskomfortem. Sama nie lubię, gdy coś mnie uciska. Niemniej jednak jeśli macie możliwość ich wypróbowania to polecam :)

czwartek, 11 lipca 2013

Jak sie nie pocić latem?

Dziś coś dla mam :)

Miałam straszny problem z poceniem. Kiedy byłam z Gu w szpitalu stwierdziłam, że wreszcie muszę coś z tym zrobić. Byłam cała mokra pod pachami dosłownie 30 min po tym jak się wykąpałam i zmieniłam koszulkę. Wcale nie musiało być gorąco, żeby pot się ze mnie dosłownie lał pod pachami. Coś strasznego. Możecie sobie wyobrazić jak się czułam. Wszędzie musiałam się zakrywać. Wychodziłam do łazienki, żeby osuszyć pachy. Ciągle się wąchałam czy, aby na pewno nie mam niemiłego zapachu. Fatalne uczucie.

Postanowiłam wypróbować etiaxil. Zanim go jednak kupiłam przeczytałam, że jest tańszy odpowiednich - Antidral. Jako, że w tamtym czasie nie miałam zbyt dużego budżetu - choroba "Gu" wykończyła nas finansowo, zdecydowałam, że go wypróbuje. Efekt? Dziś mogę spokojnie podnieść rękę do góry bez obawy, że pod pachą mam mokrą plamę!

Antidral całkowicie wyeliminował mój problem z poceniem się pod pachami. Stosowałam go przez tydzień codziennie wieczorem (strasznie mnie swędziała po nim skóra ale czego się nie robi dla urody :)) Teraz używam go raz w tygodniu. Nawet w upalne dni moje pachy są suche.

Uwaga! Nie stosować po saunie :) Mój mąż raz tak zrobił i całą noc nie spał bo go potwornie piekło. Nawet po umyciu pach nic się nie zmieniło.

Antidral niestety w ogóle nie pomógł moim stopom. Nadal strasznie się pocą :( To również stanowi dla mnie ogromny dyskomfort. Zamierzam więc wypróbować Uro krem. Ma różne opinie ale mam już dość mokrych stóp.

Aktualizacja: Dla podtrzymania efektu wypróbowałam ostatnio także Medispirant bo w Superpharm była na niego akurat promocja i efekt również ok. Trudno jest mi powiedzieć, jak byłoby gdybym rozpoczęła swoją przygodę z tego typy produktami właśnie od medispirantu.

Częste zapalenia uszu?

Zapalenie uszu u dzieci jest bardzo często spotykane. To właśnie dlatego nasze mamy tak uparcie zakładały nam czapeczki na uszy nawet w upalne dni. Przeczytałam mnóstwo naukowych artykułów na ten temat i dowiedziałam się, że jest to jednak wierutną bzdurą.

Skąd więc się bierze? 

Zapalenie uszu u niemowląt jest najczęściej spowodowane bowiem nie "zawianiem" ale infekcją gardła. Dzieci mają bardzo blisko położone oba organy- u dzieci do 6 roku życia trąbka Eustachiusza jest szeroka i krótka. Bakterie znajdujące się w gardle łatwo przechodzą zatem do uszu.

Częste zapalenie uszu a butelka?

Przebywając w szpitalu dowiedziałam się, że przyczyną częstego zapalenia uszu u najmłodszych dzieci może być - uwaga! - źle dobrany smoczek w butelce. Pewna mama opowiadała mi o tym, jak jej dziecko cały czas zmagało się z tym problemem aż lekarz zasugerował zmniejszenie dziurki w smoczku. Prawdopodobnie pokarm dostawał się z gardła do uszu i tam namnażały się bakterie. Po wymianie smoczków problem ustąpił :)

Zapalenie uszu u dzieci a palenie tytoniu 

Dzieci, które są narażone na bierne palenie niestety również są bardziej narażone na zapalenia uszu. Podobnie wówczas, gdy są one poddawane działaniu spalin. Może więc lepiej zrezygnować ze spacerów przy ruchliwej ulicy?

Leczenie zapalenia ucha 

Pierwszym objawem zapalenia uszu jest gorączka oraz ogólne rozdrażnienie dziecka. Zwykle nie pozwala się ono dotknąć za uszkami ponieważ sprawia mu to ból. Niestety opisywanego schorzenia nie można leczyć samemu w domu. W tym przypadku konieczny jest bowiem antybiotyk (zakażenie spowodowane jest przecież bakteriami). Lekarz powinien też przepisać coś przeciwbólowego.

środa, 10 lipca 2013

Leżaczek Brihgt Star

Leżaczek bujaczek kupiłam praktycznie w drugim tygodniu życia mojego dziecka. Wydawał mi się bardzo przydatny i rzeczywiście taki był. Niemniej jednak nie jestem zadowolona z dokonanego wyboru.



Z uwagi na to, że miałam do dyspozycji kupon ze Smyka - 25% rabatu na dowolny produkt, który dostałam wraz z "reklamówkami" ze szpitala postanowiliśmy kupić leżaczek właśnie w tym sklepie. Pojechałam z mężem do Silesi ponieważ tam znajduje się Smyk Mega Store i uznałam, że będzie największy wybór. Wybraliśmy leżaczek Bright Star ponieważ wydawał się dość solidny a poza tym miękki i wygodny. Ważne było dla mnie też to, że ma wkładkę redukcyjną dla maluszka i można z niego korzystać dość długo (do 18 kg).

Komfort 

W przypadku małego dziecka komfort siedzenia czy leżenia na tym leżaczku jest moim zdaniem żaden. Mała zapadała się jeszcze w wieku 3-4 miesięcy a leżaczek ten ma być przecież dobry nawet dla noworodka! Musiałam podłożyć pod siedzisko 2 ręczniki, żeby Gu nie była wygięta w pałąk a głowa nie wisiała jej. Osobiście na pewno nie polecam dla malutkiego dziecka. W przypadku starszego (Gu ma teraz ponad rok) jest już ok. ale z drugiej strony mała nie chce w nim siedzieć. W żłobku Panie mają najzwyklejszy leżaczek Fisher Price i bardzo go lubi. U nas w domu z kolei jest to od kilku miesięcy całkowicie nieużywany mebel. Znacznie chętniej wchodzi do fotelika Recaro Young Profi Plus, który w tej chwili pełni właśnie funkcję leżaczka :)

Wibracje i melodyjki 

Z wibracji korzystaliśmy, kiedy  mała była niespokojna. Baterie bardzo długo trzymały ok. 2-3 miesięcy ciągłych wibracji. Melodyjki mają z kolei poziom natężenia głośności. Moje dziecko nigdy nie lubiło ich słuchać więc na ten temat nie mogę się wypowiedzieć.

Trwałość

Leżaczek nie zniszczył się po roku użytkowania. Tapicerka kilka razy zdejmowana i prana. Nie ma plam ani przebarwień. Konstrukcja trwała i stabilna. Nigdy nie przewrócił się ani nie zachwiał nawet jak mała na nim stała. Za to na pewno plus.

Zabawki 

Moje dziecko nigdy nie było nimi zainteresowane. Nie wiem czy to kwestia tych konkretnych zabawek czy mojego dziecka :) W każdym bądź razie nie używamy ich :) Pałąk od początku był odpięty i leży w pawlaczu :)

Funkcja bujania 

Mam też zastrzeżenia do funkcji bujania. Znacznie wygodniej bujało mi się dziecko w foteliku samochodowym. Ten leżaczek jak się zakołysze to się obija takimi "stoperkami" o podłogę. Nie jest to raczej przyjemne dla dziecka i stukocze. Możliwe jest tylko leciutkie bujanie.

Dla starszego dziecka? 

Być może tak. Trudno jest mi teraz to ocenić. Jedynym minusem jest jednak to, że nie można całkowicie zdemontować pasów. Pozostaje ta część, w którą się je wpina oraz ta osłonka. Większe dziecko, które nie będzie potrzebowało pasów będzie więc musiało na tym siedzieć, co wydaje mi się nie jest najwygodniejsze.

Podsumowując - ani dla małych ani dla dużych :)

Moim zdaniem produkt ten jest całkowicie nieprzemyślany. Nie nadaje się ani dla maluszków ani też do końca dla starszych dzieci z uwagi na wspomniany wyżej brak możliwości całkowitego demontażu pasów bezpieczeństwa.

Krzesełko do karmienia Bertoni Candy

Odkąd "Gu" zaczęła w miarę sama siedzieć rozważałam zakup krzesełka do karmienia. Zawsze jednak były pilniejsze wydatki - a to choroba i konieczność kupienia leków, a to nowy fotelik samochodowy a to opłata w żłobku. Słowem zawsze coś :) Pewnie w ogóle nie kupiłabym tego krzesełka gdyby nie urodziny ...


Roczkowy prezent 

Krzesełko do karmienia Bertoni Candy "Gu" dostała na urodziny od moich sióstr. Ponieważ mała miała już rok prosiłam, aby kupiły takie najprostsze z możliwych (podałam im jako przykład krzesełko z Ikea). One jednak stwierdziły, że będzie niewygodne i zdecydowały się właśnie na Bertoni Candy. Kosztuje ok. 150 zł na allegro. Czy jest warte tej ceny? Myślę,. że tak.

Komfort 

Dziecku na pewno w tym krzesełku jest bardzo wygodnie. Mogę tak wywnioskować z faktu, że bardzo chętnie w nim siedzi i czasem nawet zasypia :) Często sama podchodzi do krzesełka i krzyczy, żeby ją do niego włożyć. Myślę, że z jednej strony odpowiada za to wysoka pozycja (wszystko dobrze widzi) a z drugiej fakt, że po prostu dobrze się tam siedzi. Chętniej korzysta z tego krzesełka aniżeli z leżaczka bujaczka :) "Tapicerka" (jeśli można ją tak nazwać :)) wykonana jest ze śliskiego tworzywa ale jednocześnie ma chyba pod spodem jakąś gąbkę bo jest dość miękka. Dziecko ma również podnóżek nie wiem tylko czy przy starszym dziecku nie będzie on za wysoko. W tej chwili jest bardzo wygodny :) Wykonany jest z fajnego plastiku z odciskiem stópek. Fajnie to wygląda i na pewno zaciekawi starszego malucha :) Plusem jest też wysokie oparcie. W krzesełku Ikea i wielu innych oparcie jest dość niskie - sięga do końca pleców a u starszego dziecka do połowy. Tutaj maluch może swobodnie oprzeć nawet główkę (w przypadku roczniaka).

Wygodna jest na pewno również tacka. Można na niej sporo rzeczy postawić bo jest dość duża. W razie potrzeby można ją też bardzo łatwo "przesunąć" do tyłu. Wówczas dziecko siedzi na krzesełku z "barierką".

Jakość wykonania 

Krzesełko posiadamy od 31 maja tego roku zatem nie użytkujemy go zbyt długo. Nie wiem jak będzie wyglądało po roku czy dwóch. Plus na pewno za "tapicerkę" - nie jest to goły, twardy plastik ale materiał, który jest jednak łatwy w utrzymaniu czystości. Wszelkie nieczystości wystarczy usunąć szmatką wilgotną. Wyprać musimy co najwyżej pasy. Osobiście nie korzystam z nich bo mała zawsze siedzi w krzesełku pod opieką a nie lubi być skrępowana.Opisywany produkt wygląda bardzo solidnie i jest stabilny. Moja siostra, która jest inżynierem jakości zauważyła jakieś wypływki czy wybłyszczenia na plastiku. Dla normalnego użytkownika nie jest to w ogóle widoczne (jakby delikatne smugi - 2 czy 3).

Przechowywanie

Mieszkam w malutkim mieszkanku - 34m kw. W związku z tym w naszym przypadku przechowywanie jest kluczową kwestią. Krzesełko choć jest dość spore to jednak można łatwo schować z uwagi na bardzo łatwy system składania. Nie trzeba żadnych elementów demontować i montować powtórnie, gdy dziecko chce skorzystać z krzesełka. Wystarczy jednym ruchem ręki przesunąć tackę do tyłu i drugim ruchem złożyć krzesło. Spokojnie zmieści się np. za szafę czy też w inną lukę.

Bezpieczeństwo 

Zdecydowanie produkt ten uważam za bezpieczny. Wyposażony jest w pięcio-punktowe pasy bezpieczeństwa zatem nie ma najmniejszego problemu z pozostawieniem malucha w krzesełku samego. Ponadto "Gu" często w nim wstawała i stała na nóżkach i krzesełko również nigdy się nie przewróciło ani nawet nie zachwiało.

Osobiście na pewno polecam :)

czwartek, 4 lipca 2013

Recaro Young Expert Plus - Recenzja

Fotelik Recaro Young Expert Plus nabyłam jakieś 3 miesiące temu. Wcześniej korzystaliśmy z Recaro Young Profi Plus i byliśmy z niego bardzo zadowoleni. Fotelik nie jest tani choć mnie udało się go kupić w Agito na promocji za ok. 500 zł. Jest on na pewno duży, wygodny, komfortowy i miękki. Moje dziecko lubi w nim jeździć ponieważ siedzisko jest wysoko i może obserwować świat za oknem.

Wytrzymałość 

Fotelik jest bardzo wytrzymały. Mam porównanie do Chicco, za którego również daliśmy ok. 500 zł i jeden bok złamał się po miesiącu użytkowania od wkładania i wyjmowania dziecka! Boję się pomyśleć co by było w trakcie wypadku. Fotelik w całości ma plastikową skorupę i oprócz tego styropian, który sprawia, że jest miękki oraz gąbkę. Jest bardzo wygody. Posiada wkładki redukcyjne dla mniejszych dzieci. Dziecko jest w nim "otulone". Z jednej strony w gorące dni może mu być ciepło ale z drugiej strony zapewnia to większe bezpieczeństwo. W foteliku Chicco mała przesuwa się na dziurach i zakrętach co jest dla mnie dużym minusem. Ponadto jak zaśnie głowa często jej zwisa do przodu.

Regulacja pochylenia oparcia 

Jest dość dobra ale dla mnie mało funkcjonalna. Wolę zdecydowanie tą z Chicco. Tutaj trzeba jakby podnieść siedzisko, na którym siedzi przecież nielekkie dziecko i przyciągnąć do przodu. Nie zrobię tego jedną ręką w trakcie prowadzenia samochodu np. na światłach czy w korku. W Chicco jest to możliwe ale to według mnie jedyny plus tego fotelika :)

Tapicerka 

Jest na pewno miła w dotyku. Moje dziecko zdążyło ją już ubrudzić jakimiś owocami więc niebawem będziemy ją prać. Sprawdzałam i w całości można ją zdjąć. To na pewno duża zaleta. Taką samą tapicerkę mieliśmy w poprzednim foteliku Recaro (szarą) i w ogóle nie wyblakła ani nie zmieniła swojego koloru. Tutaj też wybraliśmy tą. Kolory wydają mi się dość jasne więc może fotelik nie będzie się tak nagrzewał. Dodam, że w pierwszym foteliku moje dziecko przez rok nie zdążyło tapicerki zabrudzić.

Ogólna ocena 

Według mnie fotelik ten jest przede wszystkim solidny. W porównaniu do Chicco wygląda dosłownie na pancerny. Plus za wkładki w środku, które sprawiają, że maluch również czuje się w nim komfortowo, łatwe w zapinaniu pasy oraz wygodną pozycję.

Minus za rozkładanie siedziska do spania - bardzo nie poręczne oraz za to, że wkładka przy główce dziecka nie jest dobrze przytwierdzona z dwóch stron. Często podwija się maluchowi i wtedy nie może oprzeć głowy. Jest w bardzo nienaturalnej i niewygodnej pozycji. Ja w swoim foteliku zamierzam przyszyć jakieś rzepy lub przykleić to na taśmę dwustronną :)

Edit: Po ponad roku użytkowania otrzymuje ode mnie kolejny minus - za pranie. Co prawda wszystkie plamy schodzą cudownie ale ... odpinanie tapicerki a potem jej zakładanie to jakaś magia :) Trzeba się przy tym tyle nagimnastykować, że szok. Posiadam też w domu fotelik Romer i pod tym względem jest on o niebo lepszy. 

Recaro Young Profi Plus - Recenzja

Fotelik Young Profi Plus nabyłam już ponad rok temu. Moje dziecko ma obecnie 13 miesięcy i w dalszym ciągu go użytkuje. W tej chwili pełni on funkcję bujaczka. Stoi w mieszkaniu i mała chętnie do niego wchodzi i się buja albo wcina mleczko. Jestem bardzo zadowolona z tego zakupu i gdybym miała ponownie kupić taki fotelik to z pewnością wybrałabym ten produkt ponownie.

Tapicerka 

Nasz fotelik ma kolor dokładnie taki jak na zdjęciu. Użytkowaliśmy go najintensywniej latem, kiedy świeciło ostre słońce. Jako, że nasze dziecko było kolkowe a w tym foteliku było mu wygodnie czasem spędzało w nim całe dnie (wiem, że to niezdrowe ale wtedy mogło spokojnie spać i nie płakało). Tapicerka po ponad roku użytkowania wygląda jak nowa! Jedyne co uległo zużyciu to odblaskowe paseczki, które znajdują się na brzegach siedziska. Nie jest to jednak widoczna wada i trzeba się dokładnie przyglądać albo wiedzieć o tym, aby to zauważyć. Poza tym nic się nie zniszczyło. Fotelik nie wyblakł na słońcu pomimo, że często go użytkowaliśmy w bardzo gorące dni. O dziwo nie jest też w ogóle brudny. Spokojnie można go wyprać (tapicerka jest całkowicie zdejmowana) i wykorzystać dla kolejnego dziecka.

Komfort 

Najlepszym dowodem na to, że fotelik ten jest wygody jest fakt, iż moje dziecko w najgorszych momentach swojego życia (w trakcie kolek) nie chciało z niego wyjść. Cały dzień potrafiła w nim siedzieć. Każda próba wyjęcia jej z fotelika kończyła się strasznym płaczem. Fotelik jest dość miękki i posiada fajną wkładkę redukcyjną. Posiada on również opcję pomniejszenia i powiększenia. Można fotelik zsunąć kiedy dziecko jest małe albo rozsunąć kiedy jest większe. To bardzo fajna opcja. Fotelik jest "ciasny" lub jak kto woli dobrze dopasowany. Zatem zimą, dobrze ubrane większe dziecko może nie czuć się w nim zbyt komfortowo. Z drugiej jednak strony zapewnia to bezpieczeństwo - dobrze trzyma dziecko na zakrętach, nierównościach itp.

Wytrzymałość 

Nie mam porównania z innym fotelikiem dla dzieci 0+  ale ten jest dla mnie bardzo trwały. Nie uległ najmniejszemu zniszczeniu pomimo intensywnego użytkowania. Powiem więcej czasem ja - prawie 57kg wagi usiądę w nim w trakcie zabawy z moim maluchem:)

Baza Iso Fix 

Początkowo wydawała mi się ona bardzo "rozlatana". W momencie, kiedy nie było na niej fotelika tłukła się na wszelkiego rodzaju nierównościach. Niemniej jednak finalnie również jestem z niej bardzo zadowolona. Zakładanie i zdejmowanie fotelika jest bardzo wygodne i nie zajmuje dużo czasu. Kiedy raz musiałam "zamotać" fotelik pasami zrozumiałam, że to dużo bardziej skomplikowane. Fotelik przytwierdzony bazą jest bardzo stabilny.


Maxi Cosi Noa - Recenzja

Wózek Maxi Cosi Noa kupiłam jakieś trzy miesiące temu. Długo szukaliśmy małego, sprytnego wózka spacerowego, który będzie można łatwo włożyć do bagażnika. Jeżdżę Suzuki Swiftem zatem mam malutki bagażnik i niewiele się do niego mieści. Zależało nam na tym, aby dziecko mogło w nim wygodnie spać ale też podziwiać świat. Zanim kupiłam Maxi Cosi Noa długo szukałam recenzji na jego temat ale niestety nie znalazłam. Dlatego też postanowiłam opublikować swoją :)


Wygoda i komfort użytkowania 

Jeśli chodzi o dziecko to wózek ten jest bardzo wygodny. Dziecko chętnie w nim jeździ, czego nie można powiedzieć o poprzedniej spacerówce. Regulacja pasów pozwala na dopasowanie ich do wzrostu dziecka. Wygodne osłonki nie są za duże i w przypadku maluszka nie zasłaniają mu pół ciała. Wózek posiada dwie pozycje - siedząca i pół leżąca. Ta druga uzyskiwana jest poprzez rozsunięcie suwaków. Łatwo można ją uzyskać jak dziecko zaśnie na spacerze.

Rozkładanie 

Tym co dla mnie jest najfajniejsze jest możliwość rozłożenia wózka jedną ręką. Podobnie można go złożyć. To bardzo przydatne np. kiedy mamy dziecko na rękach. Jeśli dojedziemy do wprawy to samo rozłożenie i złożenie Maxi Cosi Noa zajmuje kilka sekund. Można go prowadzić jak walizkę ale Uwaga! Myślę, że ta funkcja nie jest do końca dopracowana. Jak spojrzymy na oferty wózków używanych widać w nich, że mają kosz na zakupy zniszczony i wytarty. Jest to efektem właśnie prowadzenia wózka jak walizki. Wówczas kosz trze o podłoże co prowadzi niestety do zniszczeń.

Kosz na zakupy

Niestety nie ma tutaj dużego kosza na zakupy. Jak to w tego typu wózkach bywa jest on wąski i płytki ale kilka podstawowych artykułów się zmieści. Z tyłu mamy też małą podłużną kieszonkę - możemy tutaj umieścić np. butelkę. Szerokość kieszonki jest na tyle duża, że zmieści się tam litrowa coca-cola.

Zachowanie w terenie 

Moją największą obawą było zachowanie w terenie tak małych kółek. Z powodzeniem radzą sobie one jednak ze średnio i lekko dziurawymi chodnikami. Po dużych dziurach trzeba się postarać żeby przejść ale nie jest to niemożliwe :) Na trawie wózek prowadzi się nieco ciężej ale nie jest to żadnym utrudnieniem. Z tą powierzchnią Maxi Cosi Noa radzi sobie dobrze. Jedynym miejscem, w które nie polecam go zabierać są piaszczyste drogi czy plaża. Nie ma szans, żeby wózek przez to przebrnął jeśli na pokładzie jest dziecko. Próbowałam na własnej skórze :)

Jeśli chodzi o same kółka to niestety jak to takie kółka lekko terkoczą. Nigdy nie uzyskamy w tym przypadku takiego komfortu jak przy pompowanych. Niemniej jednak mojemu dziecku to na pewno nie przeszkadza.

Jeśli macie jakieś pytania piszcie w komentarzach - chętnie na nie odpowiem :)

Zyrtec na katar?

Ostatnio, kiedy Gu zachorowała nasza lekarka przepisała nam Zyrtec. Są to kropelki, które stosuje się przy alergii. Nasza Pani Doktor ma w zwyczaju przepisywać różne syropki na alergię przy różnego rodzaju chorobach zatem nie zdziwiło mnie to  w ogóle. Niemniej jednak miałam wątpliwości czy podać małej ten Zyrtec czy też nie. Zdecydowałam się jednak podać i efekt był dla mnie zaskakujący!

Gu przez dwa tygodnie miała straszny, obfity katar, który utrudniał jej normalne funkcjonowanie. Po tych kropelkach całkowicie zanikł po 2 dniach! Myślałam, że to przypadek ale kiedy ostatnio znów dostała kataru (dużo łagodniejszy niż wcześniej) też podałam jej ten lek i już następnego dnia kataru praktycznie nie było. Dodam, że nie jest alergikiem.

Zyrtec z tego, co wyczytałam na ulotce powoduje obkurczanie śluzówki. Działa na katar alergiczny ale tak naprawdę nie ma przecież znaczenia z jakiego powoduj pojawił się on. Szkoda, że lek ten jest na receptę bo radzi sobie dużo lepiej z katarem niż wszelkiego rodzaju kropelki typu Nasivin itp., które do bezpiecznych również nie należą.

Gdy Twoje dziecko męczy kaszel ....

Gu dość często nam choruje dlatego też przetestowaliśmy już chyba wszystkie leki, jakie tylko są dostępne. W większości nie są to groźne choroby ale zwykłe przeziębienia. Niemniej jednak często męczy ją uciążliwy kaszel. Jest to szczególnie dokuczliwe w nocy. Kaszel wybudza ją i nie może spokojnie wypoczywać. W takim przypadku zawsze dajemy jej Sinecod.

Kropelki te poleciła mi koleżanka i w naszym przypadku świetnie się sprawdzają. Rekomendowane są na suchy i nieefektywny kaszel ale podaje jej go nawet przy mokrym z tym, że w nocy. W dzień oczywiście syropy wyksztuśne - Mukosolvan albo Fluimusil Muko (w saszetkach). Odkąd wyszłyśmy ze szpitala zauważyłam, że rewelacyjnie działają inhalacje. Są dużo skuteczniejsze niż podawanie syropów. Na mokry kaszel można przygotować inhalację z soli fizjologicznej i Mucosolvanu - ewentualnie do tego Berodual.

Od jakiegoś czasu jeśli nie mam innych leków do inhalacji stosuję tylko zabłocką mgiełkę solankową z czystą wodą lub solą fizjologiczną w proporcji 1:3 (jedna porcja mgiełki na 3 porcje wody).  Przy niezbyt postępującej infekcji to wystarczy. Już po 2-3 dniach kaszel ustępuje.

środa, 5 czerwca 2013

Bezobjawowe zapalenie płuc ...

Witam wszystkich po długiej przerwie. Gu ma już ponad rok i stawia swoje pierwsze kroki :) Niestety ostatnie miesiące nie były dla nas pomyślne. Przez prawie miesiąc byłyśmy w szpitalu. Wspominam ten czas naprawdę strasznie. A wszystko zaczęło się tak ...

W piątek zadzwoniła Pani ze żłobka, że Gu ma gorączkę. Tatuś pojechał zatem i ją odebrał. Spodziewałam się czegoś strasznego. Do tej pory bardzo źle znosiła gorączkę. Zaopatrzyłam się więc we wszystkiej maści środki przeciwbólowe i po pracy biegiem do domu. O dziwo Gu czuła się całkiem nieźle. Po podaniu paracetamolu gorączka spadła i mała bawiła się w najlepsze. W nocy znów temperatura wzrosła. Po podaniu nurofenu sytuacja została opanowana. Wszystko wyglądało całkiem dobrze. W sobotę wybieraliśmy się na zakupy około godziny 13 i tuż przed wyjazdem temperatura znów zaczęła rosnąć. Zdecydowaliśmy się więc na wizytę u lekarza.

Pojechaliśmy na dyżur. Tam po dokładnym obejrzeniu małej lekarka stwierdziła, że to pewnie 3 dniówka. Brak jakichkolwiek objawów chorobowych poza gorączką. Zleciła badanie moczu jak nie przejdzie do 3 dni. Niestety nie przeszło. Gu codziennie o tej samej porze jak w zegarku dostawała gorączki. W środę znów pojechaliśmy na dyżur i diagnoza taka sama - przedłużająca się trzydniówka. W międzyczasie zrobiliśmy też badanie moczu i wyszły drobne bakterie. Lekarz dał nam więc furaginę i powiedział, że gorączka może być spowodowana właśnie tym. Podejrzewałam, że mocz został źle pobrany bo mała nam to skutecznie utrudniała przez dwa dni więc trzeciego dnia dosłownie "łapaliśmy co leciało".

Gorączka trwała do piątku. W piątek dodatkowo pojawił się katar. Mała już ewidentnie gorzej się czuła. Bardzo źle spała. Byliśmy wszyscy wykończeni. Próbowałam znaleźć lekarza, który nas przyjmie ale nikt nie chciał bo to już Wielki Piątek przecież i cytuję "prawie święta!". To nic, że moje dziecko czuje się fatalnie.  Wreszcie udało mi się dotrzeć do jednej lekarki, która nas przyjęła. Stwierdziła, że tak długo utrzymująca się gorączka nie jest normalna, dziecko jest osłuchowo czyste ale że te drobne baterie w moczu mogły się przekształcić w zapalenie nerek na co niby wskazuje to, że mała się wygina do tyłu. Zaleciła nam, abyśmy udali się na izbę przyjęć do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka bo tam na miejscu zrobią niezbędne badania i będziemy mieć jasność sytuacji. Kiedy mąż (to on był z Gu u lekarza) przekazał mi to profilaktycznie spakowałam najważniejsze rzeczy swoje i Gu oraz poduszkę na wypadek gdybyśmy miały zostać w szpitalu. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że jednak święta spędzimy w domu. Gdybyśmy podejrzewali to, że nas tam zostawią pewnie pojechalibyśmy do Sosnowca bo to krok od domu. Do Katowic mamy jednak pół godziny drogi.

Dotarliśmy do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka. Na izbie przyjęć wykonali nam niezbędne badania czytaj krew i mocz. Badanie moczu nie wykazało żadnych nieprawidłowości. Niestety wyniki badania krwi nie były najlepsze. CRP ponad 170 - 17 razy przekroczona norma. Usłyszałam od lekarza "Pani dziecko jest chore" i oczywiście zostałyśmy w szpitalu. Była godzina 23. Pani pielęgniarka pokazała mi pokój. Stało tam jedno łóżeczko i poza tym nic. Tylko krzesło. Powiedziała, że niestety nie ma łóżka i mąż musi mi coś wykombinować do spania. Pojechał więc do TESCO bo jest całodobowe i kupił dmuchany materac. Położyłyśmy się już około 1 lub 2. Jakoś dotrwałyśmy do rana. Gu dostała antybiotyk i poczuła się lepiej. Prosiłam o jakiś syrop na kaszel bo męczył ją w nocy. Lekarka miała do mnie dotrzeć ale oczywiście nie dotarła. Na odczepnego dostałam syrop prawoślazowy.

Święta były paskudne. Cały czas odliczałam dni do wyjścia do domu. Liczyłam na to, że zostaniemy tam najwyżej 5 dni. Tyle trwa najkrótsza terapia antybiotykowa. W niedzielę (przyjęto nas w piątek) zlecono rentgen płuc żeby wykluczyć zapalenie płuc. Nie sądziłam, że jego wynik będzie pozytywny. Na RTG wyszło, że jedna trzecia prawego płuca ma zmiany niedodmowe i jest również nieco płynu nagromadzonego :( Usłyszałam, że takie zapalenie płuc leczy się do dwóch tygodni. Minimum 10 -14 dni a czasem dłużej. Perspektywa spędzenia w szpitalu dwóch tygodni była dla mnie straszna. Załamałam się dosłownie. Nie sądziłam jednak, że najgorsze jeszcze przed nami.

Gu po antybiotykach czuła się świetnie. Gorączka minęła, badania krwi się poprawiły. Po tygodniu CRP było w normie a humor dopisywał jej jak nigdy. Niestety po antybiotyku pojawiły się pleśniawki więc musiała otrzymać też lek przeciwgrzybiczny (Diflucan). Po nim dolegliwość ta ustąpiła. Po 7 dniach wykonano kontrolne RTG. Niestety było jeszcze gorsze niż pierwsze :(

Teraz zaczął się nasz prawdziwy koszmar. Zmieniono Gu antybiotyk i dołączono drugi (miała Fortum i Taclar). Taclar strasznie niszczył żyły o czym powiedziały mi pielęgniarki. Skutkiem tego czasem nawet dwa razy dziennie małej trzeba było zmieniać wenflon. Pielęgniarki nie mogły się wkłuć więc wenflon zakładano jej na sali operacyjnej. Było to dla mnie traumatyczne przeżycie. Musiałam ją zanosić po pół godziny płaczu w zabiegowym i nieudanych próbach wkłucia na blok operacyjny. Mała "wczepiała" się we mnie a ja musiałam ją oddać anestezjologowi i wjechać windą na górę. Tam czekałam na telefon, że możemy małą odebrać. Zjeżdżałam na dół z pielęgniarką i zabierałam ją całą upłakaną i zmęczoną. Potem podłączano nas do pompy. Prawie całe dnie (7 godzin) spędzałyśmy podłączone do pompy. Przez nią podawano małej nawet kroplówkę. Oczywiście po tych antybiotykach Gu dostała biegunki. Nikt nie chciał mi przepisać tam Humany z MCT. Usłyszałam, żeby mąż szedł do pediatry naszego, żeby ten wypisał. Jak mam iść do pediatry, kiedy dziecko jest w szpitalu? Mieliśmy w domu pół opakowania tej Humany. Póki była nią karmiona czuła się całkiem dobrze jak tylko się skończyła biegunka wróciła i nasz koszmar trwał dalej. Dwa tygodnie takiego masakrycznego leczenia i kontrolne USG. Byłam cała w nerwach. Tak bardzo się stresowałam, że jest to nie do opisania. Na szczęście okazało się, że płyn całkowicie się wchłonął. Byliśmy więc dobrej myśli co do kontrolnego zdjęcia RTG. Zrobiono je w pt i jeśli będzie ok. to w niedziele miałyśmy iść do domu. W sobotę zamierzaliśmy się wypisać na żądanie. Okazało się jednak, że zdjęcie jest bez zmian. Było wiadomo, że to nie jest jednak zapalenie płuc. Tylko co?

Dwa tygodnie leczenia zapalenia płuc i żadnej poprawy. Zdaniem lekarki to niemożliwe. Zalecenie radiologa brzmiało: rozszerzyć diagnostykę o tomografię komputerową. Wykonano ją w niedziele. wynik był jednoznaczny: światło oskrzeli jest zatkane czymś - ciało obce, czop śluzowy, coś gorszego? Powiedziano nam, że we wtorek lub środę mała będzie miała bronchoskopię. Już sama tomografia była dla mnie bardzo stresująca bo wykonywano ją w znieczuleniu ogólnym. Podobnie miało być z bronchoskopią z tym, że uśpienie miało być głębsze. Zabieg miał zostać wykonany we wtorek o 13 ale przełożyli go bo była jakaś pilna rekonstrukcja krtani. Jeszcze jeden dzień okropnego stresu. W środę o 13 było już po wszystkim. Z oskrzeli wyjęli fragment gałązki od winogrona. Pamiętamy z mężem, kiedy nastąpiło jej za aspirowanie.

Kilka tygodni wcześniej mąż ubierał Gu. Nagle zaczęła się krztusić. Zrobiła się sina. Przewróciłam ją do góry nogami i zaczęłam wytrzepywać z niej wszystko. Nic nie miała w buzi. Po chwili kaszel ustąpił i było już w porządku. Mała się bawiła, śmiała i nic jej nie było. Stwierdziliśmy zatem, że to na pewno ślina i nie braliśmy tego pod uwagę jako powód podwyższonej temperatury. Tym bardziej, że lekarze podkreślali, że takie zapalenia płuc się zdarzają.

Po usunięciu ciała obcego płuco zaczęło się napowietrzać i Gu zaczęła też kaszleć. Dopiero teraz nagromadzona wydzielina mogła zostać odksztuszona. Kolejny tydzień w szpitalu na atybiotyku. Po prawie 4 tygodniach wypisano nas wreszcie ale z antybiotykiem doustnie i z zaleceniem kontroli za tydzień.

Mam żal do lekarzy a szczególnie lekarki prowadzącej, że tak późno postawili właściwą diagnozę. Oczywiście w wypisie jest napisane, że nic nie wspomnieliśmy w wywiadzie o incydencie zakrztuszenia. Niemniej jednak jeśli lekarze postawili jednoznaczne rozpoznanie - zapalenie płuc- to my nawet nie zastanawialiśmy się nad tym czy jest jakaś inna możliwa przyczyna choroby Gu. Poza tym lekarka od początku mówiła, że to zapalenie płuc jest atypowe - nie było kaszlu i nic nie było słychać (osłuchowo czysta). Oczywiście wszystko zostało zepchnięte na żłobek - jeśli chodzi do żłobka to wszystko możliwe. Druga kwestia to fakt, że po pierwszym RTG nie było widać żadnej poprawy. Lekarze byli z siebie bardzo zadowoleni, że odkryli przyczynę tego nietypowego zapalenia płuc. Ja jednak mniej. W szpitalu spędziliśmy miesiąc czasu bo na diagnozę potrzebowali prawie 3 tygodnie. Przez dwa tygodnie niepotrzebnie faszerowali też dziecko dwoma antybiotykami bardzo silnymi.


czwartek, 7 marca 2013

Walczymy z katarem ...

Temat, który u nas jest ciągle na topie to - skuteczne sposoby na katar u niemowląt. Gu ostatnio bardzo często choruje. Odkąd chodzi do żłobka regularnie co 2-3 tygodnie łapie katar. Nauczyliśmy się jednak skutecznie  z nim walczyć.

Pierwszy katar nie był wcale obfity a jako świeżo upieczona mama byłam przerażona. Kompletnie nie wiedziałam jak sobie  z nim poradzić. Kupiłam sól fizjologiczną i Fridę. O uszy obił mi się też Nasivin więc wysłałam męża do apteki po te kropelki licząc na to, że zdziałają cuda - nie zdziałały.

Co wypróbowaliśmy i z jakim skutkiem?

  • Nasivin Soft - Osobiście uważam, że te krople nie są warte uwagi. Po pierwsze są drogie, po drugie niepraktyczne a po trzecie nieskuteczne. Pompka często się psuje i nigdy nie wiadomo czy rzeczywiście kropla dostała się do noska maluszka. Lekarz polecił mi je aplikować patyczkiem kosmetycznym. Moja kuzynka używa ich i jest zadowolona. Ja kupiłam niedawno tańszy odpowiednik - Oxalin. Kosztuje ok. 10 zł. Podobno lepszy jest w żelu ale ja akurat mam w kroplach i jest akceptowalny. Nie zmienia to jednak faktu, że nie widzę, aby tego typu specyfik przynosiły dziecku ulgę.
  • Physiomer Baby - spray do noska na bazie wody morskiej. Delikatny. Bardzo fajna aplikacja. Na pewno mogę polecić do codziennej aplikacji. Moje dziecko nie protestuje, kiedy go aplikuję.
  • UNIMER PEDIATRIC ISOTONIC - Moim zdaniem ten preparat jest na prawdę skuteczny. Duża siła sprawia, że wszystko co w nosku zalega jest szybko uwalniane. Jego aplikacja może nie być przyjemna dla maluszka i odstrasza tym samym rodziców ale przy gęstym katarze delikatne spraye nie przynoszą tak świetnego rezultatu jak ten. 
  • Plastry Aromactiv - co prawda są dla dzieci od 3 roku życia a Gu ma dopiero 9 miesięcy ale sama przy katarze często korzystam z takich środków i mała chcąc nie chcąc wdycha i żadnej negatywnej reakcji nigdy nie było. Nie polecam jednak głównie z uwagi na cenę - za 5 plastrów trzeba zapłacić 20 zł. Plastry wcale nie utrzymują zapachu przez całą noc więc często musieliśmy naklejać 2, a to znaczy, że opakowanie wystarczało nam na 2 dni :) Dużo lepszym rozwiązaniem jest moim zdaniem olejek Olbas. 
  • Nose Frida - ten spray przy katarze to w ogóle jakaś pomyłka :) Musiałabym połowę zaaplikować dziecku naraz, żeby oczyścić nosek. Do stosowania na co dzień polecam bo jest delikatny i maluch nawet nie zauważa, że mu się coś do noska zaaplikowało :)
  • Olbas - ten olejek mogę polecić. Jest bardzo wydajny. Zapach utrzymuje się bardzo długo. Moje dziecko bardzo szybko przy nim zasypia. Nosek się odblokowuje. 
  • Zyrtec  - kropelki na alergię (niestety na receptę). Dostaliśmy je kiedy "Gu" skończyła rok. Spisują się rewelacyjne. Katar ustępuje bardzo szybko i jest bardzo łagodny. 
U nas najlepiej sprawdza się Zyrtec :) Kiedy Gu była młodsza z kolei kuracja - dużo ciepłego picia + smarowanie stópek, piersi i pleców maścią rozgrzewającą + płukanie nosa rumiankiem + inhalacje z Zabłocką mgiełką solankową albo rumiankiem  + częste oczyszczanie noska sprayem i Fridą.

Jeszcze słowo na temat płukania i inhalacji rumiankiem. Wiem, że powszechne jest twierdzenie, że rumianek może uczulać ale ja już wcześniej wypróbowałam go na Gu i wiedziałam, że jej nie uczula. Ostatnio mieliśmy na prawdę silny katar. Wyczytałam w internecie, że mamy płukają dzieciaczkom noski. W tym celu ja wlałam do gruszki rumianek (letni) a następnie do jednej i drugiej dziurki wlałam go. Zabieg wygląda dość drastycznie bo katar wylewa się drugą dziurką i spływa też do gardła ale jest skuteczny. Mała po nim od razu się uspokajała i co więcej po 3 dniach nie mamy kataru!

Żłobek nie jest taki żły ...

Postanowiłam dodać ten wpis bo wiem, że nie jedna mama ma straszne wyrzuty sumienia z powodu konieczności oddania dziecka do żłobka. Ja również je miałam. Przeżywałam to bardzo ale już nie przeżywam ...

Pierwsze dni "Gu" w żłobku nie były łatwe. Był płacz i krzyk. No ale ten czas mamy już za sobą :) Dziś Gu przeszła zmianę o 180 stopni. Uwielbia chodzić do żłobka a my ... MY SIĘ WRESZCIE WYSYPIAMY :)

Nie wiem jak to możliwe, ale kiedy Gu wraca ze żłobka jest tak zmęczona, że zasypia o godzinie 19, a czasem nawet 18. Do tej pory często zdarzało się, że nawet o 24 nie była śpiąca. Często budziła się też w nocy. Teraz jej sen jest znacznie spokojniejszy. Nadal budzi się w nocy na karmienie choć ma już skończone 9 miesięcy ale nie jest to dla nas męczące biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej potrafiła budzić się po kilkanaście razy na picie.

Mała zdecydowanie lubi swój żłobek. Ostatnio odbierałam ją wcześniej i zamiast się cieszyć na mój widok zrobiła mi awanturę w szatni bo wcale nie uśmiechało jej się iść do domu. Tak więc drogie mamy ŻŁOBEK MOŻE BYĆ FAJNY :)

Powrót ...

Przez ostatnie kilka tygodni moja aktywność na blogu była znikoma. Wszystko przez chroniczny brak czasu. Wiem, wiem nikt go nie ma za dużo. U nas to wiecznie "towar deficytowy". Dziś jednak Gu jest chora a ja razem z nią na L4 więc mam chwilkę, żeby co nieco napisać o tym, co działo się u nas w ciągu ostatnich dni.

O chorobach opowiadać wam nie będę. Jeszcze do niedawna nie wierzyłam w to, że dzieci, które idą do przedszkola lub żłobka muszą swoje odchorować, ale chyba jednak tak jest. W domu  nie raz byliśmy wszyscy chorzy a Gu zdrowa. Wystarczyło kilka dni w żłobku i już katar do pasa. Babcia Gu mówi, że to takie "dzieciowe wirusy" i coś w tym chyba jest :)

A więc wracam i obiecuję poprawę :)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Coraz mniej płaczu ...

Gu chodzi do żłobka. Początki były dość trudne. Przez pierwszy tydzień codziennie płakała. W domu była aż ochrypnięta, co nigdy wcześniej się nie zdarzało. To trudne dla matki zostawić dziecko, które płacze. W piątek było już jednak znacznie lepiej. Kiedy przyszłam po nią co prawda nieco płakała ale to dlatego, że mnie zobaczyła i chciała, żebym ją wzięła. Pani powiedziała mi, że Gu chętnie bawiła się już dziećmi i  nawet sama się sobą zajmowała. SUKCES!

Teraz znacznie spokojniej będę się czuła w pracy. Mam nadzieję, że tak będzie przez dłuższy czas.

Jak długo wasze dzieci przyzwyczajały się do żłobka czy przedszkola? Czy też tak to przeżywałyście?

piątek, 18 stycznia 2013

HEEL Viburcol bez recepty!

Kiedy Gu  miała kolkę dowiedziałam się o czopkach homeopatycznych Viburcol. Niestety okazało się, że kiedyś można było je kupić bez recepty a teraz nie. Jak byłam z nią w szpitalu podawali je dziewczynce, z którą leżałam na sali. Pomogły. Lekarza zalecał ich podawanie w stanach niepokoju dziecka. No ale trzeba było iść po receptę. Przeszukałam wtedy internet i znalazłam w jednej aptece te czopki bez recepty. Początkowo myślałam, że to podpucha i nie przyjdą do mnie wcale bo w aptece nie ma ich już na stanie a oni nie zaktualizowali strony. No ale zaskoczenie przyszły!

Apteka nazywa się Venafarm. W tej chwili (18 stycznia godzina 10:30) sprawdzałam i są dostępne :)

Biegunka u dzieci - Hipp ORS 200


Gu dostała bardzo silnej biegunki z krwią po antybiotyku, który podrażnił jelitka (już dwa tygodnie po tym, jak ustała a nadal nie jest w stanie jeść normalnego mleka i jesteśmy na Humanie z MCT). Po ORS 200 biegunka ustąpiła dosłownie po paru godzinach! Preparat podawałam jeszcze 3 dni. Nie jest niestety dobry w smaku i maluch może go pić niechętnie. Ja na początku podawałam go małej na siłę strzykawką (od leku przeciwgorączkowego) ale później się przemogła. Jest słony ale na prawdę skuteczny. Gdyby nie ORS 200 Gu i ja znów wylądowałybyśmy w szpitalu. Warto zatem mieć go w swojej apteczce.

Ponieważ ostatnio choroby nas nie oszczędzają miałam okazję wypróbować kilka preparatów dostępnych w aptece na różne przypadłości. Odkryciem miesiąca jest dla mnie Hipp ORS 200. Trudno znaleźć coś, co można podać niemowlakowi na biegunkę. Szukałam najpierw w Internecie (od razu uprzedzę pytanie, tak byłam u lekarza ale zbagatelizował problem) i tam natrafiłam na preparat ORS 200. Sama idea stara jak świat. Moja teściowa mówiła mi, że kiedy mój mąż dostał krwistej biegunki to lekarz zalecił ugotować marchwiankę ("zupa" z marchwi) i podawać ją mu kiedy chce i ile chce. ORS 200 jest kleikiem ryżowym z marchwią i elektrolitami. To tak naprawdę preparat nawadniający. Nie liczyłam na to, że będzie to jakiś spektakularny specyfik ale efekt przeszedł moje oczekiwania. 


czwartek, 17 stycznia 2013

Dylematy ...

Gu poszła do żłobka i powiem szczerze, że jest ciężko.  Plan był taki, aby ją powoli przyzwyczajać do tego miejsca. Wzięłam sobie 2 dni wolnego. Pierwszego dnia spędziła tam trzy godzinki. Drugiego dnia 4,5. Trzeciego poszła już na prawie 8 godzin. Później pojawiła się choroba i w związku z tym tydzień nieplanowanej przerwy. Po tygodniu spędzonym z rodzicami znów powrót do żłobka. No i niestety Gu nie rozumie naszych dobrych intencji. Codziennie odbieram ją zapłakaną. Niesamowicie cieszy się kiedy tylko nas zobaczy. Potem przez cały wieczór jest uradowana. To oczywiście jak najbardziej na plus ale serce mi się kraje, kiedy muszę ją zostawiać w żłobku choć wiem, że krzywda jej się tam nie dzieje. Ah takie czasy.

Pocieszam się tym, że jak się przyzwyczai, to na pewno będzie jej się tam podobać. Gu wykazuje coraz większe zainteresowanie dziećmi. Myślę, że chętnie będzie się z nimi bawiła. Poza tym w żłobku, który wybraliśmy ma do dyspozycji mnóstwo ciekawych sprzętów i zabawek. Lubi np. huśtawkę ale też inne zabawki. Miejmy nadzieję, że okres klimatyzacji będzie jak najszybciej za nami. Trzymajcie kciuki! 

Czy wy też tak fatalnie czujecie się, kiedy odwozicie swoje maluchy do żłobka?

środa, 16 stycznia 2013

Ratunku! moje dziecko ma biegunkę.

Choroba dziecka jest zawsze niesamowicie trudnym momentem w życiu rodzica. Nikt nie chce patrzeć na to, jak jego dziecko cierpli. Oddalibyśmy wszystko, aby mu pomóc i wydalibyśmy każde pieniądze za kilka minut ulgi. Doskonale to rozumiem bo Gu choć przeżyła dopiero 7 miesięcy to na swoim koncie ma już kilka chorób. Gu jak choruje to już na całego. Niektóre dzieci mają katar, czasem kaszlą, boli je gardło. Gu jest zdrowa a jak już ją "coś" zaatakuje to od razu 40 stopni gorączki, fontanna z nosa, rozpalone gardło i biegunka. 

Jak pomyślę o biegunce to od razu mi słabo :) Pierwszy raz borykaliśmy się z nią, kiedy Gu miała 6 tygodni. To był straszny czas. Biegunka z krwią. Tydzień czasu w szpitalu na "niezwykle wygodnym" łóżku polowym, na którym spałam ja i Gu chociaż jej teoretycznie nie było wolno tam spać. Okropny czas. Gu złapała wtedy jakąś infekcję bakteryjną lub wirusową bo badania wykazały podwyższone CRP. Na szczęście po tygodniu przeszło.

Kolejna biegunka pojawiła się, kiedy Gu miała już skończone 7 miesięcy. Zaczęło się niepozornie bo od kataru. Dopiero co wróciłam do pracy a Gu trzy razy była w żłobku i od razu choroba. Byłam zła na tą sytuację. Wzięłam sobie jeden dzień wolnego, jeden dzień wziął sobie mój mąż i poprosiłam mamę o to, aby również zrobiła sobie dzień wolnego od pracy. W czwartek Gu miała iść do żłobka. We wtorek czuła się całkiem dobrze. Pozwoliliśmy sobie nawet na to, aby zabrać ją pod wieczór na małe zakupy spożywcze. Niestety, kiedy nadszedł czas wieczornej kąpieli dobre humory nas opuściły. 

Mąż jak zawsze przygotował wodę. Ja rozebrałam Gu i włożyłam ją do wanny. Po chwili zobaczyłam, że mała się trzęsie i ma sine usta. Myślałam, że ma za zimną wodę. Dolaliśmy więc ciepłej. Kiedy ją wyciągnęłam z wanny zrobiła się cała sina i to skłoniło mnie do zmierzenia jej gorączki. 37,5 stopnia czyli bez tragedii. Dostała syropek (zapobiegawczo) i do spania. Co chwile wstawałam w nocy i mierzyłam gorączkę. Ta stale rosła. Nad ranem było już 39,4. Podałam syrop przeciw gorączce ale nie pomógł. Gu prawie nie spała. Ciągle popłakiwała. Pół nocy spałam na siedząco z nią na rękach. Jakby tego było mało zrobiła 2 kupy. Niby nic niepokojącego ale Gu robi kupy raz na dwa, trzy dni. Rano pojechaliśmy do lekarza. 

Lekarka orzekła zaczerwienione gardło więc ZAPOBIEGAWCZO podała małej antybiotyk. Temat kup zbagatelizowała (w końcu to tylko dwie więc o co mi chodzi?!). Wykupiłam leki i zawiozłam małą do mamy a sama poszłam do pracy. Nigdy nie miałam chyba jeszcze takich wyrzutów sumienia jak wtedy. Zostawiłam ją samą jak była taka chora no ale cóż musiałam .... Mała cały dzień nic nie jadła i nie piła. Co więcej kup było co raz więcej. Kiedy pojechałam po nią po pracy pojawiła się już biegunka z krwią. Kupiłam w aptece ORS 200. Na siłę strzykawką podałam jej pół buteleczki i odstawiłam antybiotyk. Na ulotce jasno pisało, że POWODUJE BIEGUNKĘ. Jak można dziecku, które ma biegunkę podać antybiotyk, który ją wywołuje? Może ja się nie znam, nie studiowałam medycyny, ale wydaje mi się, że w takim przypadku wchodzi w grę tylko dożylne podanie antybiotyku. Gu strasznie się męczyła. Byłam już spakowana do szpitala. Podawałam jej picie na siłę. Na szczęście po jakimś czasie sama zaczęła pić (po około 2 godz). ORS 200 zadziałał i w nocy nie mieliśmy żadnej kupy. Rano była jedna ale już bez krwi. 

Kolejna wizyta u lekarza i tym razem okazało się, że dziecko nie kwalifikuje się do antybiotyku zatem na gardło Gu dostała syrop i mleczko na biegunkę - 1 opakowanie Humana z MCT. Jako, że mleko miało 350 gram skończyło się po dwóch dniach. Biegunka ustała więc podaliśmy Gu normalne mleko. Niestety znów powróciła biegunka i krew. Był weekend więc trzeba było jechać na pogotowie po receptę na Humanę a następnie szukać apteki z dyżurem, w której mleko to jest dostępne (wbrew pozorom wcale nie jest to łatwe - obdzwoniłam wszystkie w regionie i znalazłam ten produkt tylko w JEDNEJ!). W poniedziałek była kolejna wizyta u lekarza i tym razem zalecenie stosowania tego mleka przez co najmniej trzy, cztery tygodnie. Pani doktor miała zapisać 4 opakowania mleka ale zapisała tylko 1. Skutkiem tego trzeba było za 3 zapłacić pełną kwotę. Na szczęście farmaceutka sprzedała nam to mleko w ilości, w jakiej mąż chciał pomimo recepty tylko na 1 opakowanie. Ah... 

Konkluzja tego wpisu jest jedna: JUŻ NIGDY NIE ZAUFAM LEKARZOWI! Gdyby nie ten antybiotyk Gu już po jednym dniu byłaby zdrowa. Tymczasem mała męczyła się przez tak długi czas. Ah :(

Czy was to też tak denerwuje?

Kupuję Gu ubranka w popularnych sklepach sieciowych. Nie są one najtańsze, przeważnie zaraz po zakupie wyglądają rewelacyjnie. Niestety już po pierwszym praniu tracą na tej atrakcyjności. Po kolejnych jest jeszcze gorzej aż tu po 3-4 mogę sobie je wykorzystać jako ścierki do podłogi. Body z Cool Club po kilku praniach ma takich dekolt, że się boje, że dziecko zaraz przez niego wyjdzie z tego ubranka. Jest tak porozciągane, że spada z ramion. Świetna jakość jak za takie pieniądze :) 

Już jakiś czas temu przestałam kupować kaftaniki bo po drugim praniu były 3 razy szersze jak dłuższe. Sam materiał też nie wyglądał zbyt dobrze. Strasznie mnie to irytuje bo ubrania dla dzieci są naprawdę drogie i nie kupuję ich na targu ale w sklepach, które reklamują się jako "markowe". Ostatnio Gu dostała od dziadków śliczne body też ze Smyka, które kosztowało 25 zł. Za tyle można z powodzeniem kupić damską koszulkę a tutaj tego materiału jest znacznie mniej. Body wyglądało świetnie do drugiego prania. Po nim cekinki odpadły, a sam materiał wygląda jakby miał ze 100 lat. Już lepiej wyglądają bodziaki z Tesco, które upolowałam na promocji po 5 zł za sztukę. Ah...

Czy was też to tak denerwuje? Ile trzeba dać za dziecięce ubranka, żeby wyglądały dobrze?

Skuteczne sposoby na kolkę niemowlęcą - czy one na prawdę istnieją?

Mówi się, że na kolkę cierpią głównie chłopcy. Nie wiem czemu, ale wśród moich znajomych dotyka ona same dziewczynki :) Nas niestety kolka również nie ominęła. Na szczęście Gu ma już ponad 7 miesięcy więc  mamy ją za sobą. 

To naprawdę trudny czas dla każdego rodzica. Tym bardziej, że kolka "atakuje" nas  wtedy, gdy nie zdążymy się jeszcze oswoić z nową sytuacją, jaką niewątpliwie są narodziny nowego członka rodziny. Pamiętam jaka byłam wtedy rozbita.Wypróbowałam chyba wszystkie dostępne na rynku metody walki z nią. Podzielę się z wami swoimi opiniami na ich temat.

Gu miała nietypową kolkę - brzuszek bolał ją cały dzień i całą noc. Szczególnie dokuczliwe było to wówczas, jak spała. Budziła się z płaczem co kilka minut. Jeszcze teraz jak sobie to przypomnę mam ciarki na plecach. Walczyliśmy z nią przez około 2-3 miesiące. Gdzieś przeczytałam kiedyś, że kolka trwa dopóty dopóki matka nie wypróbuje wszelkich dostępnych medykamentów. U nas powiedzenie to naprawdę się sprawdziło.

Naturalne metody walki z kolką, które wypróbowaliśmy:
  • koperek, wszelkiego rodzaju herbatki koperkowe, ziołowe itp. - u nas nie zdały egzaminu. Nie zauważyłam żadnej różnicy. 
  • Masaże, częste leżenie na brzuszku - myślę, że może to dziecku przynosić ulgę ale niestety też nie zauważyłam, aby mojemu malcowi się po tym poprawiło. 
  • Sok z marchwi - przeczytałam, że kropelka lub dwie soku z marchwi mogą uśmierzyć dolegliwości. Sok z marchwi wchłania gazy i w związku z tym przynosi dziecku ulgę. Choć podanie jej kilku tygodniowemu malcowi może być dla niektórych dziwne, to my spróbowaliśmy. Małej nic nie było ale poprawy też nie zauważyłam. 
  • Termofor - u nas nie przynosił ulgi choć wiele osób mówiło mi, że pomaga. Za to Gu rewelacyjnie przynosiła ulgę suszarka. Suszenie jej brzuszka ciepłym powietrzem z jednej strony odprężało ją a z drugiej dźwięk suszarki usypiał ją. 
Medykamenty dostępne w aptece lub nie dostępne:
  • "cudowne" kropelki z Niemiec - opowiadało mi o nich wiele osób. Osobiście tych akurat nie wypróbowałam ale nie wierzę w ich skuteczność. Na polskim rynku dostępne są inne środki oparte na tym samym składzie np. Espumissan dla niemowląt, Infacol czy Bobotic. Z tym, że ich skład jest słabszy. Oba środki oparte są na Simetikonie. Sab Simplex zawierają go więcej niż Espumissan ale porównywalnie z polskim Bobotic. Dawkowanie jednego i drugiego jest jednak inne. Sab Simplex podaje się w ilości 15 kropel do każdego karmienia. Nie pamiętam dawkowania kropli Bobotic ale jest kilka razy mniejsze. W internecie można znaleźć informacje na temat jeszcze innych "cudownych" kropli dostępnych tylko w Czechach, Francji itp. Tak naprawdę jednak wszystkie oparte są na tej samej substancji czynnej więc działają w taki sam  sposób. Jeśli ktoś chce wypróbować działanie Sab Simplex polecam podanie dziecku Bobotic w ilości, w jakiej podaje się Sab Simplex. Jeśli to nie pomoże, to Sab Simplex również. U nas wszelkiego rodzaju krople nie zdały egzaminu. 
  • Esputicon (Dimethicone) - kropelki podobne do tych wyżej ale oparte na innej substancji czynnej. Początkowo pomagały ale szybko przestały niestety.
  • Mleko o obniżonej zawartości laktozy - ponieważ nasz maluch miał ewidentnie problem z trawieniem laktozy (odkryliśmy to po jakimś czasie) podawaliśmy mu mleko o obniżonej zawartości laktozy (np. Bebilon Comfort lub Hipp Comfort). W naszym przypadku to również nie zdało egzaminu. Gu nie toleruje tego rodzaju mleka. Było po nim jeszcze gorzej. 
  • Delicol - to był u nas strzał w dziesiątkę. Delicol to krople zawierające enzym laktazy trawiący laktozę. U nas dodawane do każdego karmienia zmniejszyły dolegliwości chociaż nie usunęły ich całkowicie. Kupując je trzeba jednak uważać. Kosztują od 22 do 50 zł w zależności od apteki. U nas najtańsze były w aptece Niezapominajka. Swoją drogą polecam tą aptekę bo wiele medykamentów można tam kupić dużo taniej niż w innych :) Apteka znajduje się w centrum Dąbrowy Górniczej ale ma też swoje filie w innych miastach np. Krakowie. 
  • Biogaja -  kropelki probiotyczne. Początkowo wydawało mi się, że pomagają ale tak na prawdę chyba nie bardzo. Drogie masakrycznie. Tak naprawdę myślę, że każdy probiotyk przyniósłby takie same efekty choć warto wypróbować w akcie desperacji bo słyszałam od niektórych dziewczyn, że pomagają.
  • Debridat - mocny medykament. Wiele matek to w nim upatruje ratunku. U nas podawany przez trzy tygodnie nic nie wskórał więc go odstawiliśmy.
Butelki

Na ten temat pisałam już w innym poście. Wypróbowałam różne i śmiem twierdzić, że butelka nie ma nic wspólnego z kolką. Przynajmniej u nas nie miała. Polecam się jednak zaopatrzyć w taką, która ma smoczek z jakimkolwiek systemem odpowietrzającym. Łatwiej maluchowi ssać i tym samym szybciej może się najeść.  A z drugiej strony nie połyka powietrza.

Każda kolka jest inna... 

Tak naprawdę chyba każda kolka jest inna, tak jak każde dziecko jest inne. Przeczytałam gdzieś, że kolka nie zawsze ma związek z dolegliwościami bólowymi brzuszka. Czasem jest spowodowana niedojrzałością układu nerwowego. Synek mojej kuzynki tak właśnie miał. Każdą wizytę gości albo wyjście do sklepu "odchorowywał" płaczem i kolką.

Na pewno warto wypróbować sposoby na kolkę ale nie dajmy się zwariować. Niestety trzeba liczyć się się z tym, że kolkę będzie trzeba przeczekać choć matce jest to ciężko przyjąć do wiadomości. Oddałabym wszystko, żeby pomóc swojemu dziecku ale smutna prawda jest taka, że niestety nie zawsze można :(

wtorek, 15 stycznia 2013

Najlepsza buetlka do karmienia

Karmienie jest nieodzownym elementem opieki nad dzieckiem. Nie zawsze możemy (lub chcemy) karmić dziecko piersią. W takim przypadku z pomocą przychodzą nam mleka modyfikowane. Abstrahując od tego co jest dla dziecka lepsze i od tego w jaki sposób karmimy naszą pociechę zawsze warto mieć pod ręką dobrą butelkę. No właśnie DOBRĄ! 

Zanim urodziło się moje dziecko dużo naczytałam się o kolkach, butelkach antykolkowych itp. Przeczytałam setki opinii. Spędziłam kilka godzin na forach czytając opisy różnych butelek i co ? No właśnie z perspektywy czasu wiem, że niepotrzebnie.

Pierwszą butelką jaką kupiłam była butelka antykolkowa Dr Browns. Nie mogę powiedzieć, żeby były to pieniądze wydane na marne. Pomimo korzystania z tego "cudownego" narzędzia moje dziecko nadal miało kolki ale sama butelka jest dość trwała, wykonana z dobrej jakości materiałów i poręczna. Smoczek jest delikatny i dziecko chętnie z niego piło mleczko. Minus to mycie. Za każdym razem trzeba myć również rurkę odpowietrzającą. Jeśli źle ją włożymy (np. spiesząc się w trakcie przygotowywania posiłku wrzeszczącemu w niebogłosy malcowi) to mamy również gwarantowany wyciek. Skutkiem tego całe dziecko będzie do przebrania.

Kiedy butelka Dr Browns nie zdała egzaminu (nie zwalczyła kolki) w desperacji wysłałam męża do sklepu po butelkę Lovi medical +. Niestety nie udało się jej kupić więc w zamian kupił Tommee Tippee. Dwie małe i bardzo poręczne buteleczki, które były i nadal są jednymi z moich najbardziej ulubionych. Posiadają zaworek odpowietrzający, który sprawia, że dziecko może bez problemu ssać (smoczek nie zasysa się). Buteleczki są bardzo zgrabne, dobrze się je trzyma i co ważne świetnie myje :) Jakość wykonania również dobra. Miałam jedną z nadrukowaną skalą i dwie ze skalą tylko wyżłobioną. Zdecydowanie te z nadrukiem wygodniej się obsługuje na początku, gdy precyzyjnie odmierzamy mleko i ilość wody przy każdym karmieniu. Później już przestaje to być aż tak ważne. Podsumowując butelki Tommee Tippee jak najbardziej na plus :)

Kolejną testowaną butelką była butelka Baby Ono. Produkt z niższej półki, który zachwycił mnie ładnym wyglądem. Po kilku tygodniach jej użytkowania mogę stwierdzić, że butelka jest jak najbardziej funkcjonalna ale niestety nadruk zmył się już po kilku użyciach. W związku z tym nigdy nie wiem ile mleka dziecko tak naprawdę wypija. Używam jej teraz do picia. Za to smoczek moim zdaniem rewelacja. Również się nie zasysa i dobrze spełnia swoją rolę. Wygodny dla dziecka (moje dziecko nie z każdego smoczka chce ssać) a do tego tani!

Miałam więc trzy butelki i każda miała jakiś system odpowietrzający, który dobrze spełniał swoją rolę więc stwierdziłam, że każda butelka powinna zdać egzamin. Dziecko wyrosło już wtedy z kolek więc kupiłam Lovi antycolic. I to była moja największa porażka. Dynamiczny smoczek jest najgorszym smoczkiem, jaki testowałam i do tego przyszło mi za niego słono zapłacić. Cały zestaw butelka i smoczek kosztowały mnie około 40 zł (dwa razy tyle co Baby Ono). Smoczek zasysa się więc dziecko denerwuje się, że nie może efektywnie jeść lub pić. Nie nawidziłam go szczególnie w nocy. Dźwięk dopływającego do butelki powietrza zawsze budził malca. Koszmar. Jakość materiałów jest zadowalająca, podziałka nie zmyła się pomimo wielokrotnego gotowania i szorowania ale ta butelka jest u mnie używana tylko ze smoczkiem Baby Ono.
Oprócz wymienionych wyżej miałam jeszcze okazję przetestować dwie butelki: butelka z Rossmana (kosztowała około 7 zł) i Canpola (koszt ok. 10 zł ze smoczkiem). Obie nadal są u mnie w użyciu. Pierwszej musiałam tylko wymienić smoczek na BabyOno ponieważ kształt tego oryginalnego był przez moje dziecko nie do zaakceptowania. W drugiej smoczek się zasysa co prawda ale jak się ją lekko zakręci to nie ma tragedii. Plus za to, że na obu nadruk jest trwały :)




To by było na tyle moich doświadczeń butelkowych. Jeśli macie swoje chętnie poczytam o nich w komentarzach :) Ponieważ ciągle kupujemy nowe butelki bo nasz maluszek z racji tego, że oboje z mężem pracujemy często zostaje u dziadków lub w żłobku potrzebujemy sporego asortymentu butelkowego :)