środa, 5 czerwca 2013

Bezobjawowe zapalenie płuc ...

Witam wszystkich po długiej przerwie. Gu ma już ponad rok i stawia swoje pierwsze kroki :) Niestety ostatnie miesiące nie były dla nas pomyślne. Przez prawie miesiąc byłyśmy w szpitalu. Wspominam ten czas naprawdę strasznie. A wszystko zaczęło się tak ...

W piątek zadzwoniła Pani ze żłobka, że Gu ma gorączkę. Tatuś pojechał zatem i ją odebrał. Spodziewałam się czegoś strasznego. Do tej pory bardzo źle znosiła gorączkę. Zaopatrzyłam się więc we wszystkiej maści środki przeciwbólowe i po pracy biegiem do domu. O dziwo Gu czuła się całkiem nieźle. Po podaniu paracetamolu gorączka spadła i mała bawiła się w najlepsze. W nocy znów temperatura wzrosła. Po podaniu nurofenu sytuacja została opanowana. Wszystko wyglądało całkiem dobrze. W sobotę wybieraliśmy się na zakupy około godziny 13 i tuż przed wyjazdem temperatura znów zaczęła rosnąć. Zdecydowaliśmy się więc na wizytę u lekarza.

Pojechaliśmy na dyżur. Tam po dokładnym obejrzeniu małej lekarka stwierdziła, że to pewnie 3 dniówka. Brak jakichkolwiek objawów chorobowych poza gorączką. Zleciła badanie moczu jak nie przejdzie do 3 dni. Niestety nie przeszło. Gu codziennie o tej samej porze jak w zegarku dostawała gorączki. W środę znów pojechaliśmy na dyżur i diagnoza taka sama - przedłużająca się trzydniówka. W międzyczasie zrobiliśmy też badanie moczu i wyszły drobne bakterie. Lekarz dał nam więc furaginę i powiedział, że gorączka może być spowodowana właśnie tym. Podejrzewałam, że mocz został źle pobrany bo mała nam to skutecznie utrudniała przez dwa dni więc trzeciego dnia dosłownie "łapaliśmy co leciało".

Gorączka trwała do piątku. W piątek dodatkowo pojawił się katar. Mała już ewidentnie gorzej się czuła. Bardzo źle spała. Byliśmy wszyscy wykończeni. Próbowałam znaleźć lekarza, który nas przyjmie ale nikt nie chciał bo to już Wielki Piątek przecież i cytuję "prawie święta!". To nic, że moje dziecko czuje się fatalnie.  Wreszcie udało mi się dotrzeć do jednej lekarki, która nas przyjęła. Stwierdziła, że tak długo utrzymująca się gorączka nie jest normalna, dziecko jest osłuchowo czyste ale że te drobne baterie w moczu mogły się przekształcić w zapalenie nerek na co niby wskazuje to, że mała się wygina do tyłu. Zaleciła nam, abyśmy udali się na izbę przyjęć do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka bo tam na miejscu zrobią niezbędne badania i będziemy mieć jasność sytuacji. Kiedy mąż (to on był z Gu u lekarza) przekazał mi to profilaktycznie spakowałam najważniejsze rzeczy swoje i Gu oraz poduszkę na wypadek gdybyśmy miały zostać w szpitalu. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że jednak święta spędzimy w domu. Gdybyśmy podejrzewali to, że nas tam zostawią pewnie pojechalibyśmy do Sosnowca bo to krok od domu. Do Katowic mamy jednak pół godziny drogi.

Dotarliśmy do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka. Na izbie przyjęć wykonali nam niezbędne badania czytaj krew i mocz. Badanie moczu nie wykazało żadnych nieprawidłowości. Niestety wyniki badania krwi nie były najlepsze. CRP ponad 170 - 17 razy przekroczona norma. Usłyszałam od lekarza "Pani dziecko jest chore" i oczywiście zostałyśmy w szpitalu. Była godzina 23. Pani pielęgniarka pokazała mi pokój. Stało tam jedno łóżeczko i poza tym nic. Tylko krzesło. Powiedziała, że niestety nie ma łóżka i mąż musi mi coś wykombinować do spania. Pojechał więc do TESCO bo jest całodobowe i kupił dmuchany materac. Położyłyśmy się już około 1 lub 2. Jakoś dotrwałyśmy do rana. Gu dostała antybiotyk i poczuła się lepiej. Prosiłam o jakiś syrop na kaszel bo męczył ją w nocy. Lekarka miała do mnie dotrzeć ale oczywiście nie dotarła. Na odczepnego dostałam syrop prawoślazowy.

Święta były paskudne. Cały czas odliczałam dni do wyjścia do domu. Liczyłam na to, że zostaniemy tam najwyżej 5 dni. Tyle trwa najkrótsza terapia antybiotykowa. W niedzielę (przyjęto nas w piątek) zlecono rentgen płuc żeby wykluczyć zapalenie płuc. Nie sądziłam, że jego wynik będzie pozytywny. Na RTG wyszło, że jedna trzecia prawego płuca ma zmiany niedodmowe i jest również nieco płynu nagromadzonego :( Usłyszałam, że takie zapalenie płuc leczy się do dwóch tygodni. Minimum 10 -14 dni a czasem dłużej. Perspektywa spędzenia w szpitalu dwóch tygodni była dla mnie straszna. Załamałam się dosłownie. Nie sądziłam jednak, że najgorsze jeszcze przed nami.

Gu po antybiotykach czuła się świetnie. Gorączka minęła, badania krwi się poprawiły. Po tygodniu CRP było w normie a humor dopisywał jej jak nigdy. Niestety po antybiotyku pojawiły się pleśniawki więc musiała otrzymać też lek przeciwgrzybiczny (Diflucan). Po nim dolegliwość ta ustąpiła. Po 7 dniach wykonano kontrolne RTG. Niestety było jeszcze gorsze niż pierwsze :(

Teraz zaczął się nasz prawdziwy koszmar. Zmieniono Gu antybiotyk i dołączono drugi (miała Fortum i Taclar). Taclar strasznie niszczył żyły o czym powiedziały mi pielęgniarki. Skutkiem tego czasem nawet dwa razy dziennie małej trzeba było zmieniać wenflon. Pielęgniarki nie mogły się wkłuć więc wenflon zakładano jej na sali operacyjnej. Było to dla mnie traumatyczne przeżycie. Musiałam ją zanosić po pół godziny płaczu w zabiegowym i nieudanych próbach wkłucia na blok operacyjny. Mała "wczepiała" się we mnie a ja musiałam ją oddać anestezjologowi i wjechać windą na górę. Tam czekałam na telefon, że możemy małą odebrać. Zjeżdżałam na dół z pielęgniarką i zabierałam ją całą upłakaną i zmęczoną. Potem podłączano nas do pompy. Prawie całe dnie (7 godzin) spędzałyśmy podłączone do pompy. Przez nią podawano małej nawet kroplówkę. Oczywiście po tych antybiotykach Gu dostała biegunki. Nikt nie chciał mi przepisać tam Humany z MCT. Usłyszałam, żeby mąż szedł do pediatry naszego, żeby ten wypisał. Jak mam iść do pediatry, kiedy dziecko jest w szpitalu? Mieliśmy w domu pół opakowania tej Humany. Póki była nią karmiona czuła się całkiem dobrze jak tylko się skończyła biegunka wróciła i nasz koszmar trwał dalej. Dwa tygodnie takiego masakrycznego leczenia i kontrolne USG. Byłam cała w nerwach. Tak bardzo się stresowałam, że jest to nie do opisania. Na szczęście okazało się, że płyn całkowicie się wchłonął. Byliśmy więc dobrej myśli co do kontrolnego zdjęcia RTG. Zrobiono je w pt i jeśli będzie ok. to w niedziele miałyśmy iść do domu. W sobotę zamierzaliśmy się wypisać na żądanie. Okazało się jednak, że zdjęcie jest bez zmian. Było wiadomo, że to nie jest jednak zapalenie płuc. Tylko co?

Dwa tygodnie leczenia zapalenia płuc i żadnej poprawy. Zdaniem lekarki to niemożliwe. Zalecenie radiologa brzmiało: rozszerzyć diagnostykę o tomografię komputerową. Wykonano ją w niedziele. wynik był jednoznaczny: światło oskrzeli jest zatkane czymś - ciało obce, czop śluzowy, coś gorszego? Powiedziano nam, że we wtorek lub środę mała będzie miała bronchoskopię. Już sama tomografia była dla mnie bardzo stresująca bo wykonywano ją w znieczuleniu ogólnym. Podobnie miało być z bronchoskopią z tym, że uśpienie miało być głębsze. Zabieg miał zostać wykonany we wtorek o 13 ale przełożyli go bo była jakaś pilna rekonstrukcja krtani. Jeszcze jeden dzień okropnego stresu. W środę o 13 było już po wszystkim. Z oskrzeli wyjęli fragment gałązki od winogrona. Pamiętamy z mężem, kiedy nastąpiło jej za aspirowanie.

Kilka tygodni wcześniej mąż ubierał Gu. Nagle zaczęła się krztusić. Zrobiła się sina. Przewróciłam ją do góry nogami i zaczęłam wytrzepywać z niej wszystko. Nic nie miała w buzi. Po chwili kaszel ustąpił i było już w porządku. Mała się bawiła, śmiała i nic jej nie było. Stwierdziliśmy zatem, że to na pewno ślina i nie braliśmy tego pod uwagę jako powód podwyższonej temperatury. Tym bardziej, że lekarze podkreślali, że takie zapalenia płuc się zdarzają.

Po usunięciu ciała obcego płuco zaczęło się napowietrzać i Gu zaczęła też kaszleć. Dopiero teraz nagromadzona wydzielina mogła zostać odksztuszona. Kolejny tydzień w szpitalu na atybiotyku. Po prawie 4 tygodniach wypisano nas wreszcie ale z antybiotykiem doustnie i z zaleceniem kontroli za tydzień.

Mam żal do lekarzy a szczególnie lekarki prowadzącej, że tak późno postawili właściwą diagnozę. Oczywiście w wypisie jest napisane, że nic nie wspomnieliśmy w wywiadzie o incydencie zakrztuszenia. Niemniej jednak jeśli lekarze postawili jednoznaczne rozpoznanie - zapalenie płuc- to my nawet nie zastanawialiśmy się nad tym czy jest jakaś inna możliwa przyczyna choroby Gu. Poza tym lekarka od początku mówiła, że to zapalenie płuc jest atypowe - nie było kaszlu i nic nie było słychać (osłuchowo czysta). Oczywiście wszystko zostało zepchnięte na żłobek - jeśli chodzi do żłobka to wszystko możliwe. Druga kwestia to fakt, że po pierwszym RTG nie było widać żadnej poprawy. Lekarze byli z siebie bardzo zadowoleni, że odkryli przyczynę tego nietypowego zapalenia płuc. Ja jednak mniej. W szpitalu spędziliśmy miesiąc czasu bo na diagnozę potrzebowali prawie 3 tygodnie. Przez dwa tygodnie niepotrzebnie faszerowali też dziecko dwoma antybiotykami bardzo silnymi.